Ostatnio tłumaczyłem znajomemu co to jest iPhone i applowski sklep z oprogramowaniem App Store. Miał duże oczy. I przewijało się w nich niedowierzanie. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że znajomy sam jest właścicielem  firmy z branży nowych technologii. Jest również świetnym managerem. Może jest więc idiotą? Nie! Wręcz przeciwnie. Może więc to ja przesadzałem z zachwytem? Też nie!

app-store

Obstawiam raczej wersję, że małe rewolucje marketingowe umykają nawet tym, którzy sami biorą w nich udział. To normalne. Nie zmienia to jednak faktu, że warto o nich wiedzieć. I gdy ma to sens – korzystać z nich.

Kilka faktów. Elegancki i po „macowskiemu” „user friendly” iPhone wszedł z pompą na rynek w 2007 roku. Pewnie pamiętacie te główne światowe serwisy newsowe pokazujące kolejki przed sklepami Apple w USA i szczęśliwych posiadaczy pierwszych aparatów. iPhone stał się pewnym symbolem i przedmiotem kultowym – tak jak iPod. Dzisiaj ten telefon należy do najpopularniejszych smart fonów na świecie a jak wynika z badań jego użytkownicy są młodzi, bogaci i oswojeni z nowinkami technicznymi.

W cieniu tego całego genialnego marketingowego zamieszania razem z aparatem na rynek wszedł sklep z oprogramowaniem do niego. Tak samo prosty w użyciu jak sam telefon. Czyli jak cep. (pisałem przecież, że Brzytwa Ockhama to jest to 🙂 ). Dla większości właścicieli Nokii, Samsungów, LG, itp. coś takiego jak dodatkowe programy na ich telefon nie istniało. To znaczy, oczywiście, można je kupić, ale konia z rzędem, temu, kto wiedział jak to się robi. I kto to robił 🙂

Tymczasem w iPhonie robi się to prosto, łatwo i przyjemnie. Każdy posiadacz tego telefonu wie, że ma przy sobie sklep z oprogramowaniem do telefonu i… chętnie z niego korzysta.

Na dodatek, Apple, udostępniło swój telefon wszystkim chętnym programistom z całego świata proponując im: – Wy róbcie programy, a my je będziemy sprzedawać w naszym sklepie. Dzielimy się zyskiem: 70 proc. dla Was. 30 proc. dla nas. 

No i się zaczęło. App Store stał się wylęgarnią milionerów a liczba programów w tym sklepie sypnęła się niczym lawina. Wszystko to przez efekt skali – na początku lutego w App Store było już 15.000 programów, które zostały ściągnięte pół miliarda (tak – 500 mln) razy!!!

Jak podaje portal MyApple.pl, Ge Wang, twórca popularnej aplikacji Ocarina, dostępnej w App Store za 99 centów nie oczekiwał aż tak wielkiego zainteresowania swoją nową pozycją – w ciągu jednego miesiąca aplikację ściągnięto ponad 400 000 razy, a Wang do końca roku spodziewa przychodu w wysokości miliona dolarów.

Steve Demeter, twórca gry Trism zarobił w ciągu kilku tygodni 100.000 dolarów. – Pracuję na pełen etat, dlatego na stworzenie mojej gry przeznaczałem mój czas wolny – mówi Demeter.

W App Store są również tuzy świata softwarowego. Grupa Pangea Software zarobiła swoich grach na przeniesionych na platformę iPhona w ciągu 4 miesięcy – 5 mln dolarów.  – To więcej niż dzięki wszystkim aplikacjom, jakie firma stworzyła na Maka w ciągu ostatnich 21 lat – przyznaje Brian Greenstone, właściciel Pangea Software.

Genialność App Store polega na tym, że każdy, kto umie, może skorzystać z unikalnej szansy sprzedaży swojego produktu/usługi klientom na całym świecie. Wie o tym doskonale kilkanaście firm z Polski, które już w App Store są – możecie zresztą przeczytać o nich na MyApple.pl.

Oczywiście znalazły się również myślące działy marketingu, które wykorzystały tę platformę do swoich celów. Bezpłatny symulator jazdy Audi A4 przygotowany przez amerykański oddział tego koncernu przez wiele tygodni był jednym z najpopularniejszych programów ściąganych przez setki tysięcy użytkowników i dzisiaj nadal znajduje się w setce najpopularniejszych bezpłatnych programów w App Store.  

Dla tych wszystkich powodów zadziwiającym dla mnie były okrągłe oczy mojego kolegi. Myślę jednak, że podobnie szeroko zamknięte oczy ma mnóstwo firm w Polsce.

Onet ma już swoją aplikację dla iPhona. Ale dlaczego nie ma go Agora? A posiadający gigantyczne i użyteczne pokłady informacji Infor? Dlaczego nie mogę ściągnąć sobie aplikacji Orlenu, która poinformuje mnie ile kosztuje paliwo na najbliższej stacji i gdzie ją znajdę? Dlaczego Citibank nie stworzył jeszcze kanału komunikacji przez iPhona? Dlaczego żadna z szanownych spółek giełdowych nie stworzyła jeszcze programiku pokazującego co się dzieje na giełdzie i przesyłającej mi najnowsze informacje z jej działalności? Dlaczego urząd miasta Warszawy lub Wrocławia nie stworzył jeszcze takiej aplikacji informującej o tym co ciekawego można w nim zobaczyć?

Pomysły można mnożyć, natomiast jeden fakt pozostaje niezmienny. Jakoś tak nam ta rewolucja przechodzi bokiem.

Oczywiście już widzę tych marketingowców siedzących za biurkiem i tłumaczących. – Ale tych iPhonów jest w Polsce zaledwie kilkadziesiąt tysięcy, to nie jest warte swoich kosztów.

A właśnie, że jest! Za Apple idą już inni: Nokia gorączkowo stara się wypuścić produkt podobny do iPhona. Blackberry już go ma. Google stworzył Androida. Gdzieniegdzie mamy już sieć komórkową 3g, właśnie zaczyna się mówić o 4G (filmy jakości HD w czasie rzeczywistym), mamy coraz więcej punktów WiFi. Sukces Naszej Klasy wciągnął do internetu naszych rodziców i dziadków. Wkrótce komórka rzeczywiście stanie się osobistym komunikatorem – nie tylko telefonem, ale również przeglądarką internetu i źródłem podręcznej wiedzy.

To wszystko, moim zdaniem wystarczy, aby już dziś pracować w technologii, która na naszych oczach staje się standardem. Wystarczy otworzyć oczy.

Gdzie wtedy Wy drodzy Państwo będziecie? Już wiem – głęboko w peletonie, patrząc z zazdrością na tych, którzy pobiegli przodem.