Czasami mam wrażenie, że w wielu firmach tak właśnie odbywa się zakładanie bloga. Wzywa szef pracownika PR i mówi mu to co w tytule.

bestblogs_landing

Ostatnio na liście dyskusyjnej poświęconej PR znalazłem post, który zirytował okrutnie.
Jakaś osoba zadała tam pytanie: „Co sądzicie o blogach firmowych, czy macie doświadzenia w ich prowadzeniu, czy są skuteczne? Zastanawiam się także nad czymś w stylu „forum firmowego”.
Oczywiście – nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Więc odpisałem:
„Oczywiście, że ma sens. Pod jednym warunkiem: że staje się on elementem całej strategii komunikowania się firmy w dobie web 2.0. Co oznacza, że najpierw trzeba wiedzieć cóż to takiego jest i mieć do tego przekonany Zarząd oraz zmienione procedury komunikacji w swojej firmie. Robienie czegoś tylko dlatego, że jest to modne nie ma żadnego sensu.

Nie wiem gdzie Pani pracuje, ale proszę zrobić prosty test:
– Proszę odpowiedzieć: ile czasu zajmuje dzisiaj standardowa odpowiedź na pytanie klienta Pani firmy. I potem zrozumieć, że musi Pani ten czas skrócić do jednego dnia. A następnie wyobrazić sobie, że takich pytań będzie Pani miała 10 dziennie. To tylko drobna – techniczna kwestia z którą będzie Pani musiała się uporać.
A to tylko 1 proc. z całego zagadnienia komunikacji przez z otoczeniem w dobie web 2.0.”

Nie chciało mi się już bardziej rozpisywać, ale nasuwa mi się taka refleksja. Blog można porównać z regularnym publikowaniem w poczytnej gazecie tekstów przez CEO naszej firmy, albo – aby było jeszcze ciekawiej – regularnych spotkaniach tego CEO z kilkuset/kilkoma tysiącami klientami na żywo – z możliwością zadawania pytań.
Ciekawe czy gdyby szefowie tej pytającej osoby tak sobie przedstawili tą kwestię, to czy też podchodziliby do niej równie niefrasobliwie jak ona.
A przecież sam blog powinien być elementem większej strategii.
To nie tylko element prostej komunikacji z czytelnikiem. Tfu! Z jakim czytelnikiem? Z Klientem! Obecnym lub potencjalnym!

To przede wszystkim element monitoringu naszych marek pozwalający OSZCZĘDZAĆ na badaniach i poprawiać ich wydajność a przede wszystkim – pozwalający się dowiedzieć jak naprawdę jest postrzegana nasza marka.

Blog to przecież element kreowania naszej marki. Na dodatek bezlitośnie obnażający sytuację w których król jest nagi.

Bo dla każdej firmy nie ma nic gorszego od sytuacji, w której wokół jakiejś firmy toczy się dyskusja lub „płonie” sytuacja kryzysowa, a sama firma na swoich stronach udaje, że nic się nie dzieje. To prosta droga do marketingowego i sprzedażowego piekła.

Od wielu lat w podręcznikach marketingu przypominany jest case z ubiegłego wieku z tabletkami tylenolu firmy Johnson&Johnson. Łatwo sobie można wyobrazić co mogłoby tą firmę spotkać w dzisiejszych czasach, gdy komunikacja społeczna przyspieszyła do prędkości światła.

W 2005 roku, firma DELL, stawiana przez lata za wzór operatywności kosztowej, po 4 latach od przeniesienia swojego centrum operacyjnego poza granice USA zanotowała spadek wskaźnika American Customer Satisfaction Index. W sieci jego klienci zaczęli szeroko skarżyć się na jakość produkcji i obsługi w tej firmie, nie żałując słow na k… i d….

Dopiero w 2006 roku Michael Dell zlecił stworzenie planu zarządzania „nowymi” mediami i kazał w ciągu 2 tygodni uruchomić firmowego bloga, który na samym początku był ostro krytykowany przez czytelników.
Po kilku dniach na blogu pojawił się wpis „Płonący notebook”, który informował o tym, że w Osace zapalił się „sam z siebie” notebook Della i pokazywał, co firma robi z tym fantem. Klienci – powoli – zaczęli ufać firmie, a pracownicy – powoli – uczyli się jak pracować w erze transparentności.

Po 3 latach Dell jest w całym social webie. Na Twitterze, Facebooku, itd. I dalej walczy o swój wizerunek.

Dlatego tak się zirytowałem tym pytaniem o to czy warto prowadzić bloga. Bo blog to nie ulotka rozdawana w centrum handlowym, tylko coś o czym najpierw powinien pomyśleć Zarząd każdej firmy i dopiero później skierować go do realizacji do działu marketingu.